Wojciech Fortuna. Wojciech Fortuna (ur. 6 sierpnia 1952 w Zakopanem) – polski skoczek narciarski, zawodnik Wisły-Gwardii Zakopane, mistrz olimpijski i automatycznie mistrz świata z Sapporo, trzykrotny medalista mistrzostw Polski (raz złoty i dwukrotnie brązowy).
13,3-13 – znaki zapowiadające przyszły wiek oraz prześladowanie uczniów. 13,14-23 – zapowiedź zburzenia Jerozolimy. 13,24-27 – przyjście Syna Człowieczego. Zaskakująca przepowiednia Jezusa o zniszczeniu Świątyni Jerozolimskiej (w.1-2) sprowokowała pytanie uczniów o to, kiedy to nastąpi i jakie znaki będą towarzyszyć temu
Ojciec dyrektor podpierając się anonimowymi "księżmi i świeckimi" z Polski i zza oceanu stwierdził, że katastrofa prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem nie była przypadkiem, śledztwo
Kaczyński: To nie był przypadek, to wynik kampanii nienawiści - RMF24.pl - To wydarzenie nie miało charakteru przypadkowego. To jest wynik wielkiej kampanii nienawiści. "Moherowe berety
Zobacz galerię (14 zdjęć) Rozpoczęła się matura 2015. JĘZYK POLSKI poziom podstawowy - to z nim uczniowie musieli się zmierzyć na początku. ODPOWIEDZI, ARKUSZE, ROZWIĄZANIA ZADAŃ - to
Dịch Vụ Hỗ Trợ Vay Tiền Nhanh 1s. fot. Adobe Stock, Maksym Povozniuk Zbierał na ten samochód przez sześć lat. Jeździł starym, wysłużonym oplem, ale marzył o sportowym mercedesie. Mnie samochody jakoś nigdy nie kręciły. Ważne było tylko to, żeby się nie psuły i mało paliły. Szanowałam jednak pasję i marzenie mojego chłopaka. Imponowało mi, że potrafi być tak konsekwentny i odmawiać sobie przyjemności, żeby zaoszczędzić na upragnione cacko. Z każdej pensji odkładał tysiąc złotych, a przez ostatnie dwa lata pracował w dwóch firmach, żeby dorobić. I w końcu go sobie kupił. W dobrym stanie, czarny, z przyciemnianymi z tyłu szybami, w środku skórzana tapicerka. Nie powiem, lubiłam, gdy Janek mnie nim gdzieś podwoził. Mój chłopak oszalał na punkcie tego auta. Dbał o nie, trzymał w garażu, sprzątał w nim częściej niż w domu i widać było, że sprawia mu to przyjemność. Gdy ja wieczorem szłam się kąpać i odprężyć w wannie, on wsiadał w samochód i dla relaksu jeździł po mieście. Wpadł do pokoju blady jak ściana Pamiętam, to była majówka. Pojechaliśmy na długi weekend z przyjaciółmi Janka nad jezioro. Niedaleko, jakieś trzydzieści kilometrów za naszym miastem. Zatrzymaliśmy się w niewielkim pensjonacie z gabinetem spa. Leżałam właśnie na porannym masażu, kiedy do gabinetu znienacka wpadł przerażony Janek. Był blady jak ściana. Od razu wiedziałam, że stało się coś złego. – Nie ma go, rozumiesz?! Nie ma! – krzyczał jak oszalały. Nie wiedziałam, o co mu chodzi, ale zerwałam się na równe nogi i owinięta w sam ręcznik pobiegłam za Jankiem do ogrodu. Na parkingu przed pensjonatem stał tylko czerwony fiat naszych znajomych i samochód właścicieli posesji. Mercedesa Janka nie było. Zniknął, rozpłynął się w powietrzu... – Ukradli go, cholera jasna, po prostu go w nocy ukradli! – Janek przykucnął na trawie i ukrył twarz w dłoniach. Mercedes był ubezpieczony. Janek miał odzyskać większość pieniędzy, ale nie na tym polegał problem. Chodziło o wymarzone, wypieszczone cacko mojego narzeczonego. Był z nim związany emocjonalnie. Nie mógł pogodzić się z tym, że go stracił. Janek zgłosił sprawę na policję, jednak nie miał złudzeń. Zresztą sami policjanci na komendzie poinformowali nas, że istnieje najwyżej pięć procent szans na to, żeby samochód się znalazł. – Proszę pana, to zawodowcy – zwrócił się do Janka mundurowy. – Oni doskonale wiedzieli, po jaki samochód przyjechali. Musieli pana już wcześniej obserwować. Innych aut nie ruszyli, bo za tanie. Wzięli tylko ekskluzywną brykę, już pewnie mają na nią kupca. Do domu odwieźli nas znajomi. Janek był załamany. Pocieszałam go, jak mogłam. Próbowałam odwrócić uwagę od tematu, fundowałam mu różne rozrywki, ale widziałam, że ciągle myśli o skradzionym samochodzie. W końcu za namową mamy zorganizowałam w swoim rodzinnym domu na wsi dużą imprezę. Akurat zbliżały się moje urodziny, więc uznałam, że zaprosimy moich i Janka znajomych i pobalujemy przez weekend. – Kochanie, dajemy wam nasz dom do dyspozycji na cały weekend już od piątku – powiedziała mama. – U nas jest dużo miejsca, możecie sobie zaprosić nawet ze trzydzieści osób. Niech Janek się w końcu wyluzuje i choć przez chwilę zapomni o tej przykrej sytuacji. Uwielbiam moją mamę. Ona zawsze myśli o innych i stara się tak wszystko zorganizować, żeby rodzina czuła się komfortowo. Goście dopisali. Przyjechało ponad trzydzieści osób i wszyscy od razu wzięli w obroty Janka. Widziałam, że dużo się śmiał, nawet chętnie tańczył. Chyba faktycznie na chwilę zapomniał o tym swoim nieszczęsnym cacku. Mnie, z racji urodzin, wszyscy chcieli upić już w pierwszej godzinie zabawy. W końcu poczułam, że kręci mi się w głowie stanowczo zbyt mocno jak na tak wczesną godzinę i wymknęłam się na górę. Sypialnia rodziców była zamknięta na klucz, więc weszłam do pokoju mojego brata, Karola, który nadal mieszkał z rodzicami. Nie chciał przyjść na imprezę, chociaż został zaproszony. Powiedział, że ma jakąś fuchę do zrobienia w weekend, podobno świetnie płatną, więc szkoda mu było odmówić. Położyłam się na jego łóżku i chyba na chwilę zasnęłam. Obudził mnie dźwięk telefonu. Denerwujący, natarczywy, choć jakby trochę przytłumiony. Bardzo chciałam go wyłączyć, ale nie wiedziałam, skąd dobiega dźwięk. Zaczęłam rozglądać się po pokoju i w końcu znalazłam źródło hałasu. Melodyjka dochodziła z dużej szafy stojącej pod oknem. W dzieciństwie Karol zrobił z niej rupieciarnię i najwyraźniej tak już zostało. Najpierw trzymał w niej modele samolotów, później części do rowerów i deskorolek, które przerabiał za pieniądze. Błagał, żebym go nie wydała Podeszłam do szafy, otworzyłam ją i… omal nie straciłam życia! Z górnej półki spadło na mnie wielkie pudło z narzędziami, mocno uderzając mnie w głowę. Dotknęłam ręką włosów. Nie było krwi. Za to na dole szafy, na spodniach Karola leżał włączony telefon, na który ktoś usilnie próbował się dodzwonić. Wyłączyłam go i odetchnęłam z ulgą. Potem wdrapałam się na krzesło, bo chciałam schować na górę to przeklęte pudło. Próbowałam przez dobre pół minuty je tam upchać, ale chociaż miejsca było dość, nie chciało się zmieścić. Coś ewidentnie zawadzało. W końcu odłożyłam karton i próbowałam wymacać przeszkodę. To było coś metalowego i całkiem sporego. Jakby blacha. Wyjęłam to i… stanęło mi serce. To były tablice rejestracyjne, a wśród nich – tablica z samochodu mojego chłopaka! Nie powiedziałam nic Jankowi. Nie chciałam rzucać oskarżeń, zanim wyjaśnię sprawę. Ale na poniedziałek wzięłam wolne i rano przyjechałam pod dom rodziców. Zatrzymałam się na tyle daleko, żeby Karol mnie nie widział. Czekałam, aż wyjedzie do pracy. Pojechałam za nim. Rzeczywiście udał się do hurtowni, w której pracował na pół etatu. Ale już po godzinie stamtąd wyszedł, wsiadł w samochód i odjechał. Ja oczywiście za nim. Zaparkował przy przydrożnej knajpie, za chwilę podjechało tam kilku podejrzanie wyglądających facetów w czarnych bmw. Nie wychodziłam z auta, czekałam na rozwój wydarzeń. Po jakichś czterdziestu minutach wszyscy wyszli, wsiedli do samochodów i ruszyli dalej. Dojechałam za nimi do dużego budynku z ogrodzonym siatką parkingiem. Na środku stał samochód Karola, a obok, kilkanaście innych aut. „To dziwne, że obok budynku, który wygląda na starą, opuszczoną fabrykę parkuje tak dużo osób”, pomyślałam. Furtka była otwarta, ostrożnie weszłam do środka. To była wielka hala, w której oprócz mercedesa Janka stało kilka innych luksusowych samochodów. Parę z nich było już rozebranych na części. Uciekłam stamtąd, zanim ktokolwiek mnie zobaczył. Wieczorem pojechałam do Karola. Miałam ochotę sprać go na kwaśne jabłko, tyle było we mnie wściekłości. – Jak możesz być takim draniem!? – krzyczałam. – Nie dość, że jesteś przestępcą, złodziejem, to jeszcze ukradłeś samochód mojemu chłopakowi! Poza tym jak możesz przetrzymywać w domu rodziców tablice rejestracyjne z kradzionych samochodów? Przez ciebie mogą mieć kłopoty. – Te tablice leżały u mnie tylko kilka dni – powiedział cicho Karol. – Pojutrze przyjeżdża do miasta człowiek, który zabiera je hurtowo po akcjach. Mój brat nie zamierzał się więcej przede mną tłumaczyć. Poprosił tylko, żebym nie mówiła nikomu o tym, co wiem. – Janek odzyska pieniądze z ubezpieczenia, a ja przecież nie mogę mu teraz oddać tego samochodu, bo ci kolesie mnie zabiją – stwierdził zdenerwowany. – Wiem, że przegiąłem, ale zamiećmy sprawę pod dywan, proszę cię. Skończę z tym, obiecuję. Zajmę się uczciwą robotą. Tylko mnie nie wsyp. Nie powiedziałam nic ani Jankowi, ani rodzicom. Uznałam, że faktycznie to tylko skomplikuje całą sprawę. Janek w końcu kupił sobie nowy samochód. Trochę tańszy, ale też ładny. Widzę, że znów ma frajdę z wieczornych kursów po mieście. Karolowi nie wybaczyłam tego, co zrobił, ale ostatnio powiedział, że wybiera się do pracy do Anglii. Chyba faktycznie zerwał kontakty z półświatkiem i chce zacząć wszystko od nowa. Mam taką nadzieję. Czytaj także:„Jestem 60-letnią panią do towarzystwa. Mam sponsorów i się tego nie wstydzę, bo utrzymuję w ten sposób wnuczkꔄDziadek wykończył psychicznie całą rodzinę. Moi rodzice drżeli na dźwięk jego imienia, nikt nie chciał go odwiedza攄Córka wyjechała za granicę. Nie przeszkadza jej, że nikt nie chce zająć się jej dzieckiem, które tuła się po krewnych”
Rafał Ziemkiewicz odniósł się do postulatu kanclerza Olafa Scholza o wiodącej roli Niemiec w Unii Europejskiej. W tekście, opublikowanym przez "Frankfurter Allgemeine Zeitung", ale także przez "Gazetę Wyborczą", Olaf Scholz powiedział, że energetyczne uzależnienie Niemiec się od Rosji było błędem, który jest teraz naprawiany. Kanclerz Niemiec postawił jednocześnie postulat, żeby przekształcić Unię Europejską w jeden podmiot geopolityczny, w którym wiodącą rolę odrywałyby Niemcy. Wcześniej Schulz, teraz Scholz Kwestia sytuacji na europejskiej scenie politycznej w kontekście interesów polskich była jednym z wątków piątkowej rozmowy z Rafałem Ziemkiewiczem na antenie Telewizji Republika. Publicysta przypomniał, że 5 lat temu to właśnie "Do Rzeczy" próbowało nagłośnić wypowiedzi Martina Schulza, który kilkukrotnie na różnych zjazdach zapowiadał, że do 2025 roku zbudowane zostaną Stany Zjednoczone Europy. – Oczywiście to, co oni budują, to Związek Socjalistycznych Republik Europejskich – zaznaczył Ziemkiewicz. – Schulz mówił wyraźnie, że rządzić muszą Niemcy, bo – tu wskazał oskarżycielskim palcem dwa kraje w Europie środkowo-wschodniej – niszczą demokrację i praworządność. (…) Teraz kanclerz Scholz do tego wraca. Niemcy uważają siebie za prymusa świata i sądzą, że mają wobec ludzkości, a na pewno Europy obowiązek "ogarnięcia tej ciemnej masy i poprowadzenia we właściwym kierunku". Ciekawe jest natomiast to, że Scholz zrobił to akurat teraz, po serii kompromitacji, gdzie opłacałoby mu się zamknąć na razie – powiedział Ziemkiewicz. Ziemkiewicz: Bzdura, że z Unii Europejskiej płynie dostatek – Obok wypowiedzi Scholza mieliśmy całą serię jednoznacznych sygnałów do Polski, że Europa nie zamierza odpuścić teraz takiej okazji, jaką jest przyciśnięcie nas teraz kryzysem, węglem, uchodźcami. (…) Unijny komisarz ds. praworządności Didier Reynders powiedział, że Polska nie może liczyć na żaden „rabat wojenny” – przypomniał Ziemkiewicz. – Przyjechała – użyję potoczne słowa – "kontrol" z Parlamentu Europejskiego. Członkowie tej delegacji zaapelowali, żeby zgłaszać im przypadki nieprawidłowości. Jak wiadomo, był to apel do opozycji. Chcieli mieć podkładkę do wstrzymania nam unijnych środków, nie tylko z KPO, bo tych pieniędzy to nigdy nie zobaczymy, tylko generalnie – kontynuował publicysta. – Nie było jeszcze sytuacji, żeby któryś unijny kraj został zaszczycony przez taką "kontrol". Oni nie ukrywają zamiarów. (…) Nazajutrz po artykule Scholza, Reuters podaje informację, że Rosja wznowi dostawy przez Nord Stream 1 do Niemiec – powiedział. Ziemkiewicz ocenił, że w Polsce funkcjonują w tym kontekście dwie mega bzdury. – Pierwsza, to że z Unii płynie do nas dostatek, a jak wyjdziemy, to będzie bieda. Otóż to UE wysysa z nas (…) Druga bzdura, to jest, że jak Polska wyjdzie z UE, to będzie nas okupował wschód – powiedział publicysta. Czytaj też:Ziemkiewicz: Ja w to nie wierzę, ale premier wierzy Źródło: / Telewizja Republika, YouTube
Krzysztof Czyżewski w przemówieniu zatytułowanym „Solidarność i kultura” zwracając się do blisko tysiąca osób z dwudziestu dwóch krajów powiedział: „Inicjując w Lublinie w 2011 r. Kongres Kultury Partnerstwa Wschodniego byliśmy przekonani, że program Sąsiedztwa Unii Europejskiej komplementarny do Unii dla Śródziemnomorza, na wschodzie Europy musi przybrać także kształt projektu kulturowego. Każdy, kto doświadczył życia w tej części świata, zdał sobie sprawę, że projekty wyłącznie polityczne i twarde: w dziedzinach gospodarki czy bezpieczeństwa, nie będą zdolne do zbudowania autentycznego partnerstwa narodów na gruncie tak trudnym, bogatym i złożonym jak historyczno-kulturowe dziedzictwo tych obszarów. W istocie okazało się, że współpraca kulturalna jest najbardziej dynamiczną dziedziną tego Partnerstwa, wchodzącą aktywnie w sojusze z przedsiębiorczością, samorządem lokalnym, edukacją czy turystyką. Najoporniej postępuje tu integracja polityczna, a związane to jest z wciąż silnie obecnym dziedzictwem posttotalitarnym i zagrożeniem demokracji ze strony reżimów autorytarnych”. W różnorodności siła Już po raz drugi Lublin gościł uczestników międzynarodowego kongresu, którego ideą jest poszukiwanie zbliżenia pomiędzy sąsiadami: Polską, Ukrainą, Białorusią, a także Gruzją, Mołdawią, Armenią, Azerbejdżanem. W rzeczywistości, między 1 a 6 października odbyły się dwa następujące zaraz po sobie kongresy: pierwszy dotykający spraw politycznych, historycznych i finansowych oraz drugi koncentrujący się szczególnie na sprawach kultury. Tygodniowym spotkaniom nadano wspólną nazwę Kongres Inicjatyw Europy Wschodniej. Zapewne nie będę osamotniony w przekonaniu, że warto pytać, jak idee pojednania między narodami, idee środowiska „Kultury” paryskiej, uosabiane przez publicystykę Juliusza Mieroszewskiego, Jerzego Giedroycia, Bohdana Osadczuka, mają się dzisiaj. Nie chodzi mi przy tym o ich pogłębioną akademicką analizę, sąsiedzką recepcję (zainteresowanych odsyłam do znakomitej, niedawno opublikowanej książki Mariusza Maszkiewicza „Między bezpieczeństwem a tożsamością. Rosyjskie, ukraińskie i białoruskie interpretacje idei i koncepcji w polskiej polityce wschodniej (1990–2010)”), a raczej o refleksję, na ile są one w Polsce pielęgnowane, kontynuowane, twórczo rozwijane. Innymi słowy, czy przerobiliśmy lekcję, którą nam zadali, czy nie zmarnowaliśmy szans, jakie przed Polską pojawiły się w ostatnich dwudziestu latach, czy zrobiliśmy wszystko, co możliwe, aby relacje z naszymi sąsiadami na Wschodzie były przyjacielskie, pamiętając o tym, że tylko takie relacje gwarantują nam bezpieczeństwo? Krzysztof Pomian zapytany, jak to postrzega, odpowiedział: – Giedroyc wielokrotnie powtarzał – to była jego dewiza życiowa – „zawsze można zrobić więcej i lepiej, niż się dotąd robiło”. Nie mam upoważnienia, aby wypowiadać się w imieniu zmarłych, ale jako jeden z młodszych współpracowników „Kultury” mogę powiedzieć, że zostały uczynione istotne kroki na drodze do poprawy relacji polsko-litewskich i polsko-ukraińskich. Wszystkie inicjatywy kulturalne, organizowanie podobnych kongresów, wymiana młodzieży, współpraca uczelni – są niezwykle potrzebne i ważne. Doświadczenie pojednania polsko-niemieckiego pokazało, że pojednanie buduje się głównie dzięki bezpośrednim spotkaniom. Nie wiem, jak dla innych uczestników kongresu, ale dla mnie budującym przeżyciem było obserwowanie scenek, które urastały niemal do roli symbolicznej: gdy lider lwowskiego zespołu Hycz Orkiestra po polsku i ukraińsku skandował ze sceny do szalejących w tańcu młodych Gruzinów, Polaków, Rosjan, Białorusinów, Ukraińców, ludzi z Armenii i Azerbejdżanu: „Do góry! Do góry! Podnieście sztandar kultury!”. Wspólny koncert Hycz Orkiestry z formacją Miąższ z Lublina był jednym z kilkunastu wydarzeń artystycznych towarzyszących kongresowi. Podczas warsztatów (dyskusji na specjalistyczne tematy, np. nowych kompetencji w kulturze, sztuki zaangażowanej, tożsamości, nowych technologii) w spontanicznie tworzących się kręgach niczym przy ogniskach, przy których można się ogrzać, siadywali ludzie z krajów, których rządy często nie przepadają za sobą, i potrafili godzinami przyjaźnie dyskutować. Nawiązywane znajomości przeradzały się błyskawicznie we wspólne planowanie: międzynarodowej platformy internetowej, rewitalizacji obszarów pomilitarnych, wystaw, szkoleń, koncertów, spektakli. Zaprezentowane zostały najciekawsze inicjatywy współpracy; można było dowiedzieć się, jak organizacje pozarządowe z Niemiec realizują projekty transgraniczne z udziałem Gruzinów, Azerów i Ormian, usłyszeć o festiwalu teatrów ulicznych czy prywatnej galerii w Mińsku, szkołach Pogranicza czy szalonym pomyśle Otara Karalashvilego z Gruzji wspólnego tworzenia przez artystów z wielu krajów artystycznych książek dla dzieci ( W salach Centrum Kultury sporym zainteresowaniem cieszyły się wystawy „Eastreet” (81 fotografii) oraz „Ukraiński Zriz” (prace 50 uznanych ukraińskich twórców). Dzieła Oleksandra Roitburda, Olega Tistola, Pavla Makova, Mykoły Malyshko albo zdobią kolekcje MoM-y, albo skupowane są „niemal na pniu” za bajońskie sumy przez oligarchów. Dobra lekcja Być może na braterskie relacje między uczestnikami kongresu wpłynął dodatkowo genius loci nowo otwartego Centrum Kultury w Lublinie. Wszak osiem tysięcy metrów kwadratowych oszklonych, przestrzennych pomieszczeń dawnego klasztoru wizytek na niejednym robiło wrażenie. Na ścianach odsłonięto oryginalne, pochodzące z XVIII w. inskrypcje. One też mogłyby stać się mottem kongresu: „Najmilsi, kochajmy się wspólnie, kto nie miłował, nie zna Boga”, „Odpowiedź łagodna przełamuje gniew. Mowa przykra wzbudza zapalczywość”. Na kongresie nie zabrakło znamienitych gości, prof. Władysława Bartoszewskiego, ministra kultury Gruzji, prezesa Fundacji Solidarności Krzysztofa Stanowskiego, prof. Adama Rotfelda (mówił o relacjach polsko-rosyjskich), Jacka Żakowskiego. O Rzeczypospolitej wielu narodów rozmowy toczyli profesorowie: Henryk Samsonowicz, Sławomir Żurek, Jerzy Kłoczowski. Stanisław Bielański reprezentujący Wspólny Sekretariat Techniczny Programu Współpracy Transgranicznej Polska-Białoruś-Ukraina przekonywał, że środki finansowe z Komisji Europejskiej wspierające Europejską Politykę Sąsiedztwa mają szansę w nowej perspektywie budżetowej wzrosnąć z 12 do 18 mld euro. Sam Lublin, który realizuje 10 projektów transgranicznych (9 z Ukrainą, jeden z Białorusią), pośród polskich miast pozostaje liderem absorpcji grantów. Program Współpracy Transgranicznej to w ostatnich latach 124 projekty na kwotę 185 mln euro – począwszy od niewielkich (finansowanie do 50 tys. euro), np. z zakresu kultury i edukacji, po największe, jak budowa przejść granicznych (do 4 mln euro). Finanse są tu istotne, dzięki nim udaje się doprowadzić chociażby do spotkań młodzieży z Brześcia, Lwowa i Lublina czy przedsiębiorców z Lubelskiego i Ukrainy. Na fasadzie budynku Rady Miejskiej Lublina zawisły w czasie trwania kongresu dwie nowe tabliczki miast partnerskich: Sum i Równego z Ukrainy. Dołączyły do innych, już tam wiszących: Poniewieża, Brześcia, Starobielska, Łuhańska, Łucka, Lwowa, Iwano-Frankiwska. Co warte podkreślenia, także inne miasta na wschodzie Polski nawiązują współpracę z sąsiadami zza granicy: Rzeszów posiada umowy partnerskie z Łuckiem, Iwano-Frankiwskiem, Lwowem, a Białystok współpracuje z Grodnem i Łuckiem (z Gori, Bielce, Gumri, Sumgait podpisano listy intencyjne). Środowiska twórców przy poparciu samorządowców z Białegostoku, Rzeszowa, Lublina oraz ministerstwa kultury i Narodowego Centrum Kultury realizują projekt zwany Wschodem Kultury. Celem tego przedsięwzięcia jest współpraca kulturalna z krajami Partnerstwa Wschodniego. W ramach Wschodu Kultury odbyło się kilkadziesiąt koncertów, happeningów, wystaw, spektakli, pokazów filmów. Budowanie zaufania Prezydent Lublina Krzysztof Żuk inaugurując kongres powiedział: „Wtedy, gdy trudna debata o relacjach polsko-ukraińskich przyniosła ogromne emocje po obu stronach granicy, wydaliśmy wiersze Tarasa Szewczenki w językach polskim i ukraińskim. Zrobił to Katolicki Uniwersytet Lubelski. Uhonorowaliśmy ukraińskiego wieszcza placem jego imienia, który symbolizować ma bliskie Ukraińcom miejsce. Lublin chce brać udział w debacie między społecznościami i narodami przy założeniu, że szanujemy siebie nawzajem, że szanujemy swoją kulturę i odwołujemy się do wspólnego dziedzictwa”. Rok temu w Lublinie powołano także think tank – Centrum Kompetencji Wschodnich, który stał się jednym ze współorganizatorów kongresu. Wielu studentów z Ukrainy i Białorusi podejmuje naukę na lubelskich uczelniach. W ramach programu rezydencji artystycznych twórcy z Armenii, Gruzji, Ukrainy, Mołdawii przygotowali prace dotyczące ich rozumienia granic. Przy tej okazji warto wspomnieć, że dzięki programowi stypendialnemu Ministerstwa Kultury „Gaude Polonia” artyści z krajów Partnerstwa mogą ubiegać się o półroczne stypendia w Polsce. Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski powiedział onegdaj: „Wspólną troską członków Unii Europejskiej i całej Europy powinno być zmniejszenie gospodarczej i społecznej przepaści między Unią a jej wschodnimi sąsiadami. W przeciwnym razie do głosu dojść mogą polityczne i społeczne siły, które niechybnie odcisną piętno także na Zachodzie”. Wiedziało o tym środowisko paryskiej „Kultury”, wiedzą o tym samorządowcy i twórcy z Lubelskiego. Na pytanie o ocenę tegorocznego kongresu dyrektor wykonawczy Festiwalu sztuki poetyckiej Meridiam w Czerniowcach Iryna Vikyrchak powiedziała: – Niesłychanie cenne są nieformalne spotkania i rozmowy, budowanie relacji przyjacielskich. Uważam, że Lublin jest najbardziej otwartym na współpracę z Ukrainą miejscem. Frustrujące jest jedynie to, że mieszkamy tak blisko siebie, a dzielą nas granice i system wiz. Podobnego zdania jest poeta i tłumacz białoruski Andrei Khadanovich. Opowiada, że czasem nawet złożenie kilka tygodni przed planowanym wyjazdem wniosku o wizę schengeńską popartego oficjalnym zaproszeniem nie gwarantuje otrzymania jej na czas. – To doświadczenie upokarzające – stwierdził Khadanovich. Na szczęście opowiada także o zauważalnym postępie w znajomości literatury obu krajów, publikacji nowych tłumaczeń (np. sztuk Fredry, dzieł Korczaka, wierszy Szymborskiej, Miłosza po białorusku). W krajach Partnerstwa Wschodniego mieszka ponad 75 milionów ludzi. To olbrzymi potencjał. Ktoś słusznie zauważył podczas kongresu, że to, co Europę czyni atrakcyjną, to jej niezwykłe zróżnicowanie; wielość języków, religii, kultur. I to naprawdę nie był przypadek, że czasopismo, które miało największy wpływ na przyjazne myślenie o naszych sąsiadach, nazywało się „Kultura”.
Wiele już osób opowiadało niestworzone historie o podróżach w czasie. W internecie można nawet natrafić na zdjęcia rzekomych podróżników złapanych na starych fotografiach. Ale przypadek Williama Taylora z Wielkiej Brytanii wydaje się być wyjątkowy. Twierdzi, że był w roku 8973, a słuszność jego tezy potwierdza … podróżowania w czasie to coś, o czym marzy większość,zjawisko to było często dyskutowane i było tematem wielu hollywoodzkich filmów. Do tej pory postrzegano to jako tylko teorię, ale… czy ktokolwiek uwierzyłby komuś, gdyby powiedział, że podróżował w czasie i wrócił? Przedstawiamy wam przypadek „podróżnika w czasie” – Williama TayloraMężczyzna, który twierdzi, że pracował dla rządu brytyjskiego ponad dekadę temu, opublikował na YouTube wideo, w którym stwierdził, że został wysłany do 8973 roku w wehikule czasu, w tym, co nazywa tajnym programem. W niesamowitym wyznaniu ujawnił również datę, w której ta zaawansowana technologia podróży w czasie zostanie udostępniona opinii publicznej, a według niego dzieli nas tylko dziesięć lat. William Taylor, który twierdził, że pracował w brytyjskim wywiadzie na początku XXI wieku, powiedział, że doświadczył życia na ziemi za tysiące lat, gdzie został wysłany, aby dowiedzieć się więcej o przyszłości. Twierdził, że trafił do „utopii”, bez chorób, śmierci i przestępstw.„Ludzie zniknęli i zostali zastąpieni hybrydami człowieka i robota, ale Ziemia nadal istniała i była jedną z wielu planet, które te istoty skolonizowały, próbując znaleźć więcej przestrzeni . Taylor twierdzi, że rząd ma wiele zaawansowanych technologii, które są utrzymywane w tajemnicy przed opinią publiczną, ale przyznaje, że część z nich zostanie udostępniona opinii publicznej do 2028 roku, w ciągu dekady. W wywiadzie udzielonym kanałowi Apex TV Taylor powiedział: „Czas, aby wszystko w końcu wyszło na jaw, czas powiedzieć opinii publicznej prawdę. „Kiedyś pracowałem dla rządu brytyjskiego. Naprawdę żałuję, że nie powiedziałem rodzinie, co zrobiłem. Żyłem w kłamstwie przez długi czas. Istnieje wiele zaawansowanych technologii, które są utrzymywane w tajemnicy. Oni przyjdą po mnie za ujawnienie pradwdy, narażam się na wielkie ryzyko. “Taylor twierdził, że jest pracownikiem „Brytyjskiej Agencji Wywiadu”, gdzie „na własne oczy” przeżył podróż w czasie. Powiedział, że podróżowanie w czasie nie jest zjawiskiem nowym i faktycznie udało się to już w 1981 roku. „Istnieje nieskończona liczba wszechświatów i możliwe jest swobodne poruszanie się między tymi wszechświatami ” – dodał Taylor. Wyjaśnił: „Opracowaliśmy maszynę, która pozwalała nie tylko podróżować w czasie, ale także poruszać się między tymi równoległymi wszechświatami”.„Wsadzili mnie do maszyny, która była małą kulą, z wystarczającą ilością miejsca dla jednej osoby. Kula miała tylko cztery cale grubości i została wykonana z ołowiu, aby chronić przed promieniowaniem. Zostałem wysłany do roku 3000. Nie wiedzieliśmy, czy cywilizacja ludzka będzie w tych czasach nadal istniała, ale zaryzykowaliśmy. “Taylor następnie mówił o utracie przytomności na pewien czas. Kiedy się obudził, powiedział, że wyjrzał przez sferyczne okno maszyny i widział czerwone niebo. Kiedy opuścił swoją maszynę, wydawał się być w wielkim mieście, spowity mgłą. .Podniosłem wzrok i zobaczyłem środek transportu lecący setki metrów nade mnąJednak to, co mówi o innych tajnych doświadczeniach przeprowadzonych przez główne rządy na całym świecie, są znacznie bardziej przerażające.„Próbowano przenieść wszystkich na inną oś czasu i zmienić pewne rzeczy”Następnie powiedział, że przyczyną powstania tej technologii była wiedza zdobyta z rozbitych statków kosmicznych obcych. Jego ostatnią misją, zanim został „wyzwolony” z Brytyjskiej Agencji Wywiadu, była podróż do roku 8973, ponieważ obliczenia rzekomo sugerowały, że wtedy nastąpi połączenie się ludzkości i technologii w jeden wspominał: „Widziałem światło wyglądające przez okno wehikułu czasu. Było bardzo jasno. Spojrzałem w dół i zobaczyłem zieloną trawę, a nad nią błękitne niebo. Wydawało mi się, że jestem w parku z kilkoma że ludzie „wyglądali inaczej”, byli wysocy i szczupli, mieli duże głowy i duże oczy. Taylor następnie stwierdził, że podszedł do grupy ludzi i zapytał ich, jaki to naprawdę rok.„Jedna kobieta odpowiedziała: „Jesteś w roku 8793”. Nikt z nich nie był zdziwiony, że właśnie spotkali podróżnika w czasie – powiedział. Kontynuował: „Powiedziałem im, że przybyłem z 2005 roku i że nasz świat jest zupełnie inny od waszegoNastępnie Taylor dowiedział się od napotkanych istot, że oni nie są ludźmi, ale kombinacją ludzi i technologii, które żyją wiecznie. „Nie było chorób, konfliktów, wszystko było idealne. Byłem w utopii – twierdził również, że podczas swojej wizyty spotkał innego podróżnika, który twierdził, że pochodzi z 2055 roku. Kiedy w końcu wrócił do 2005 roku, powiedział, że wiele zrobionych przez niego zdjęć zostało natychmiast skonfiskowane przez rząd. Twierdzi, że niektóre z zaawansowanych technologii, w tym podróże w czasie, mają zostać uruchomione w 2028 roku, ale do tego czasu ludzie mają nie znać jego opowieści wynika, że już tak różowo nie było w roku 3000, do którego się wybrał. Był to świat pogrążony w klęsce i apokalipsie. Oprócz zniszczeń i czerwonego nieba, podróżnik nie zastał żywej duszy. Co najważniejsze, Taylor podczas wywiadu dotyczącego podróży w przyszłość, został podłączony do wariografu, którego wykres podczas kłamstw szaleje. Ten jednak ani drgnął … Wychodzi więc na to, że taylor mówil jesteśmy bardzo sceptyczni wobec twierdzeń podróżników w czasie, takich jak Taylor.
Zaginięcie całej rodziny Bogdańskich ze Starowej Góry to jedna z najbardziej tajemniczych spraw. Bez śladu przepadło pięć osób. Policjanci mówią, że takiego zaginięcia nie było w Polsce od czasów zakończenia II wojny TAJEMNICZEGO ZAGINIĘCIA RODZINY BOGDAŃSKICHW kwietniu 2003 roku ostatni raz widziano: Krzysztofa Bogdańskiego, jego żonę Bożenę, matkę Danutę i dwójkę jego dzieci: Małgosię i Jakuba. - Cały czas wierzymy, że żyją - jeszcze kilka lat temu mówiły ich rodziny. Każdy telefon czy dzwonek do domofonu dawały im nadzieję. Ta nadzieja pojawiała się też, gdy otwierali skrzynkę na listy. Zwłaszcza przed świętami. Ale od kwietnia 2003 roku nie było telefonu, kartki, listu, żadnej wiadomości. Wtedy Bożena ostatni raz rozmawiała ze swoją siostrą Danutą. Ta zadzwoniła do zaginionej. Bożena powiedziała, że ma kłopoty. Ale przez telefon nie chciała mówić o problemach. Miała opowiedzieć, gdy się spotkają. Danuta pojechała do siostry, ale jej nie do Starowej Góry przyjechał Tadeusz, ojciec Danuty i Bożeny. Spotkał zięcia. Wytłumaczył mu, że córka wyjechała do Wrocławia. Bogdańscy mieli założyć biuro turystyczne, a tam organizowano kurs przygotowujący do jego prowadzenia. Bożena miała wziąć w nim udział. Zabrała ze sobą ich dzieci: 16-letnią wtedy Małgosię i 12-letniego Kubę. Przy okazji mieli zwiedzić Wrocław i rozmawiał jeszcze telefonicznie ze szwagierką. Z Wrocławia mieli jechać do Niemiec na święta, do wspólnej przyjaciółki jego i żony. Danuta się uspokoiła, nie przypuszczała, że wtedy ostatni raz rozmawiała z tydzień po wyjeździe Bożeny i dzieci, Krzysztof był widziany w Starowej Górze. Jedna z sąsiadek opowiadała, że w Wielki Piątek rozmawiała z nim przez ogrodzenie. Nie zauważyła w jego zachowaniu nic dziwnego. Jej też powiedział, że Bożena i dzieci są we Wrocławiu. Jego matka miała przebywać u znajomych poza Łodzią. On sam tego dnia malował ściany na strychu...Wielkanoc minęła, a Bogdańscy nie dawali śladu życia. Zaniepokojona Danuta zadzwoniła do przyjaciółki z Niemiec, z którą Bogdańscy mieli spędzić święta. Nie było ich. Wtedy zawiadomiła policję o zaginięciu bliskich. Był 8 maja 2003 z wydziału kryminalnego Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi, który prowadził tę sprawę w czasie swojej wieloletniej pracy w policji nie spotkał się z takim zaginięciem. - W rozwiązanie zagadki włożyliśmy kawał porządnej, policyjnej roboty, ale na razie efekty są marne - mówił nam policjant. - Ich sprawa zajmuje pięć tomów policyjnych akt, po dwieście do trzystu stron banków i prokuratur są zainteresowani odnalezieniem Krzysztofa BogdańskiegoBogdańscy byli normalną rodziną. Nigdy nienotowaną w policyjnych kartotekach. Bożena i Krzysztof poznali się w technikum łączności. Szkolna miłość skończyła się w 1985 roku ślubem. Dwa lata później na świat przyszła Małgorzata, a po kolejnych czterech latach - Jakub. Początkowo mieszkali w centrum Łodzi, ale postanowili wybudować dom w Starowej Górze na działce rodziców im się nieźle. Krzysztof prowadził firmę. Sprowadzał z zagranicy części komputerowe. Interes kwitł. Wybudowali dom, kupili volvo s70, warte wówczas kilkadziesiąt tysięcy złotych. Dzieci uczyły się w prywatnych szkołach. Małgosia była w ostatniej klasie Katolickiego Gimnazjum im. Jana Pawła II w Łodzi, a Kuba chodził do piątej klasy Szkoły Podstawowej Towarzystwa Naukowego „Edukacja”.Szczęście nie trwało wiecznie. Polski rynek zaczął zalewać sprzęt komputerowy sprowadzany z Chin. Jednoosobowa firma Krzysztofa nie była w stanie wygrać z konkurencją. Zaczęły się kłopoty finansowe. Wtedy zaczął handlować pirackim oprogramowaniem do Play Station i Wizji TV na giełdzie ze sprzętem elektronicznym na stadionie Łódzkiego Klubu Sportowego. Problemy były coraz większe, a Bogdańscy dalej chcieli żyć na poziomie, do którego zdążyli się kredyty, pożyczali pieniądze od bliższych i dalszych znajomych. Krzysztof zaczął też grać na internetowej giełdzie finansowej, gdzie nie zawsze dopisywało mu szczęście. Policjanci obliczyli, że przed zniknięciem jego zadłużenie mogło sięgnąć miliona złotych. Są i tacy, którzy twierdzą, że długi były o wiele większe. Niektórzy zaprzeczają, że pożyczyli mu pieniądze, choć dokumenty mówią co znają przypadki znajomych Krzysztofa, od których chciał wziąć pieniądze, by je korzystnie zainwestować. Ci, którzy na to się wtedy nie zdecydowali, mogą dziś spać spokojnie. Nie wiadomo nawet, ile osób skusił Krzysztof perspektywą uzyskania jeszcze większej gotówki. Bogdańscy na krótko przed zaginięciem zrobili maksymalne debety na kartach kredytowych wśród których nie brakowało też złotych się stało z Bogdańskimi? Policja rozważała wszystkie możliwości. Zaczęli od najgorszej, która zakłada, że rodzina została zamordowana. W ich domu przeprowadzono ekspertyzy biologiczne przy udziale lamp ultrafioletowych. Przekopano całą działkę. Wykorzystano kamery termowizyjne i sondy. Psy szkolone w poszukiwaniu zwłok sprawdziły ogromny teren wokół posiadłości Bogdańskich, ale nie znaleziono żadnych śladów. Policjanci wykluczyli też tak zwane rozszerzone jakim celu Krzysztof Bogdański gromadziłby pieniądze? - zastanawiał się policjant prowadzący najbardziej skłaniają się ku innemu rozwiązaniu zagadki. Ich zdaniem zniknięcie rodziny zostało szczegółowo zaplanowane. Zaginęli, by rozpocząć nowe życie. Nie jest przypadkiem, że zgromadzili tak dużą sumę pieniędzy - twierdził w rozmowie policjant z wydziału kryminalnego. - Nie była to kwota, którą można było szybko wydać. Przed zniknięciem Krzysztof Bogdański sprzedał też swoje volvo za 60 tysięcy po zaginięciu rodziny okazało się, że kilka banków jest bardzo zainteresowanych odnalezieniem Krzysztofa, a także jego żony i matki. Pod zastaw domu w Starowej Górze wzięto bowiem kilka kredytów. Gdy Bogdańscy zaciągali kredyty, nie było jeszcze Centralnego Rejestru Długów, więc można było zaciągnąć kilka pożyczek pod hipotekę jednego domu. Wzięli je: Krzysztof oraz jego żona i zainteresowanych jest kilka łódzkich prokuratur. Na wniosek banków prowadzą przeciwko rodzinie sprawy o wyłudzenie kredytów. Za Krzysztofem, Bożeną i Danutą wysłano międzynarodowe listy gończe. Są poszukiwani nie tylko w Polsce, ale na terenie całej sprawdzali, czy nie wyjechali z Polski na pokładzie samolotu lub promu, gdzie potrzebne są bilety imienne. Takich biletów nie kupowali, a przynajmniej nie na swoje uzyskali też wizy kanadyjskiej czy amerykańskiej. Nie dostali też tak zwanej zielonej karty. Nie wiadomo, czy wyjechali z Polski na podstawie autentycznych dokumentów. Wiadomo, że 66-letnia (w chwili zaginięcia) matka Krzysztofa nie miała w ogóle paszportu. Kilka lat wcześniej kobieta przeszła udar. - Miała po nim lekko wykrzywioną twarz, ale chodziła i normalnie rozmawiała - mówiła sąsiadka. Krzysztof był bardzo związany z matką. Wiele lat sama go wychowywała, więc nikogo nie zdziwiło, że zabrał ją ze sobą. Ale i tu policjanci wykazali czujność. Sprawdzili wszystkie polskie domy seniora, pomocy społecznej. Sprawdzili, czy syn przed ewentualną ucieczką nie umieścił matki w bezpiecznym miejscu. W żadnej z placówek nie znaleźli Danuty Bogdańskiej. Polscy policjanci prosili o pomoc swych kolegów z Niemiec. Wiadomo było, że za zachodnią granicą Bogdańscy mieli rodzinę i przyjaciół. Tam też nie znaleziono żadnego śladu, choć w poszukiwaniach brał udział oficer łącznikowy przy ambasadzie polskiej w Berlinie. Raz tylko przez tych kilkanaście lat policja otrzymała sygnał ze Śląska. Ktoś miał widzieć Bogdańskiego. Okazało się, że to błędny trop. Mężczyzna był tylko podobny do Bogdańskich szukała pomocy nawet u jasnowidza. Powiedział im, że żyją, ale nie chcą z nikim i rodzina Bogdańskich nie do końca wierzą w wersję, którą zakłada policja. Wspominają, że Krzysztof był wesołym, towarzyskim człowiekiem. Z drugiej strony podporządkował sobie rodzinę. Żona i dzieci wiedziały, że jak tato coś powiedział, to tak musiało być. Zaraz po zgłoszeniu zaginięcia ich dom w środku wyglądał tak, jakby przed chwilą dzieci wyszły do szkoły, rodzice do pracy, a babcia do sklepu. W pokoju chłopca pozostała włączona do prądu ładowarka telefoniczna. W łazience zostały szczoteczki do zębów, kosmetyki. Małgosia zostawiła swój notes z telefonami, portfel, a nawet pamiętnik. Danuta Bogdańska nie zabrała swoich lekarstw. Z komputerów usunięto twarde dyski, więc policja nawet nie wie, jakie strony Krzysztof przeglądał w Internecie. Rodzina Bogdańskich szukała pomocy nawet u jasnowidza. Powiedział im, że żyją, ale nie chcą z nikim ofertyMateriały promocyjne partnera
a kto powiedział że to był przypadek